"Stefan & Zdzisław".2

 ¡Buenos días amigos! Nareszcie dopadła mnie wena twórcza więc postanowiłam jak najszybciej dopisać dalszą cześć przygód Stefana & Zdziśka, która nie wiadomo czemu zrobiła się dosyć popularna. Przecież to tylko jakaś tam historyjka o wiewiórkach :) I sorry, że tak długo nie napisałam S&Z ale dla kogoś z brakiem umiejętności literackich (z polaka mam same tróje, czasem czwóry), naprawdę trudno jest takie coś napisać :)  A oto i me dzieło!

-Widzisz ją?
-Niestety tak. Jest w kuchni... Przed chwilą pokroiła ciała naszych braci i postawiła w różowej miseczce pod stołem... Na wiewiórczyna. Zdzisiek! To jakaś morderczyni! Wejście tam to samobójstwo!
-Ale to jedyny dom w którym nie ma psa lub dzieci sadystów, i nie płacz mi tutaj! Bo jastrzębie na nas ściągniesz... Zaczekaj chwilę, pójdę się rozejrzeć.
 Zdzisław wyszedł spomiędzy gałęzi krzaka w którym obserwował razem ze Stefanem dom starszej pani. Przebiegł szybko trawnik i ukrył się w koronie wielkiej brzozy stojącej naprzeciwko okna. Zastanawiał się w jaki sposób mogliby dostać się do środka. Może udałoby się otworzyć te okno siłą jego wiewiórczych mięśni? Przez chwilę próbował to zrobić jednak okno chyba było zrobione z jakiegoś niewyobrażalnie ciężkiego materiału bo siła jego przewspaniałych, wiewiórczych mięśni nie wystarczała. Gdy rozmyślał już nad walnięciem głową w okno z rozpędu, usłyszał jak Stefan go woła.
-Zdzisiek! Ta stara chyba gdzieś wychodzi! - Wiewiór wdrapał się szybko na drzewo i usiadł obok kumpla. - Jeśli nadal chcesz tam wejść i wrócić prawdopodobnie żywy to masz świetną okazję.
-Świetnie! To teraz musimy tylko wymyśleć, jak dostaniemy się do środka.
-Przepraszam ale chyba się przesłyszałem. Powiedziałeś "dostaniemy"?
- No pewnie mój przyjacielu!. - Zdzisiek z wielkim, pełnym entuzjazmu uśmiechem spojrzał na przyjaciela, myśląc jak będzie opowiadał swoim wnukom historię o nieustraszonym "Zdzisławie łowcy orzechów" (nie zapominając oczywiście żeby dorzucić jakąś wzmiankę o Stefanie) jeśli jego kumpel mu nie pomoże.
-Nie! Ja się nie zgadzam! Rób sobie co tam chcesz ale beze mnie!
-Niestety żołnierzu, jednak co do tamtych orzechów to także twoja wina więc musisz wyruszyć ze mną.
-Niby jak? To ty na mnie wpadłeś, przez co się zachwiałem i je wysypałem!
-Ale to ty się zachwiałeś, nie ja.
-Z tobą nie da się gadać...
Zdzisiek spojrzał na kolegę swoim błagalnym wzrokiem numer pięć. Stefan próbował oprzeć się tym dużym wgapiającym się w niego wiewiórczym ślepiom lecz Zdzisław postanowił sięgnąć po broń ostateczną: minę "Jeśli mi nie pomożesz to się rozpłaczę i obrażę na tydzień!". Niestety Stefan przegrał tą kilku sekundową walkę.
-No dobrze, już pójdę! Tylko przestań tak patrzeć...
-Jupi! Wiedziałem, że zawsze mogę na ciebie liczyć!
-Tak, tak... A masz plan jak wejść środka?
-Myślałem żeby walnąć w okno z rozpędu i wybić szybę...
-Zdzisiek... - wiewiór spojrzał na przyjaciela myśląc czy aby na pewno mówi poważnie - Obawiam się, że to okno jest trochę mocniejsze niż myślisz. A tak z innej beczki, nie wiesz może ile to jest dwa plus dwa?
-Jasne, że tak. To dwadzieścia sześć koma trzynaście! Tylko kompletny idiota nie nie rozumie tak prostego odejmowania! - Zdziwiony pytaniem Zdzisiek mocno klepnął  przyjaciela w plecy. Stefan głośno westchnął.
-A teraz Zdzichu, posłuchaj mnie uważnie i postaraj się to zakodować w mózgu. To okno, da się wybić tylko czymś bardzo ciężkim i bardzo dużym typu kamień... drzewo... twoja była...
-Drzewo mówisz...? - Zdzisiek ze swoją miną "rozmyślającego lorda", zaczął przyglądać się brzozie na której stali.
-Zdzisiu, źle się czujesz?
-W jaki sposób można by to drzewo przewrócić na to okno? - zapytał nie zwracając uwagi na pytanie. Stefan spojrzał ciężkim wzrokiem na kumpla, zastanawiając się czym sobie na to zasłużył . "Czemu? Czemu mój przyjaciel jest aż takim debilem?" myślał wiewiór.
-Zdzisiu! Przyjrzyj się uważnie temu drzewu i powiedz mi; czy ty naprawdę sądzisz, że my małe wiewiórki, zdołamy przewrócić tą brzozę?
- Jasne, że tak! - wpatrzył się w przyjaciela energicznie przytakując głową z wielkim entuzjastycznym uśmiechem.
- Muszę cię zabrać na jakąś terapię dla psychicznie chorych... A tak w ogóle to w jaki sposób niby chcesz to zrobić?
-Nie wiem, wymyślę! Ale chwila... Stefan, pamiętasz jeszcze jak pomagaliśmy raz bobrom przy budowie tamy?
-Ta, pamiętam. Ja zbierałem gałęzie z drzew ściętych przez bobry, a ty nachlałeś się jeżyn i zasnąłeś w pokrzywach.
-Właśnie o tym mówię! Nie miałem czasu dobrze się przyjrzeć jak one ścinają te drzewka, więc mógłbyś mi to opisać?
Nagle Stefanowi przeszły ciarki po plecach a w głowie zabrzmiał alarm "Uwaga! Wiewiór o imieniu Zdzisław wpadł na kolejny pomysł!". "Co on znowu kombinuje?" pomyślał wiewiór.
-Nie jestem pewien, czy dobrze pamiętam... One chyba obgryzają pień dookoła, dopóki drzewo nie upadnie...
-Tylko tyle? A ja sądziłem, że one to laserami tną! Złap się czegoś mocno, za chwilę będziemy po robocie.
Zdzisław szybko zszedł z drzewa i zaczął zastanawiać się z której strony by zacząć. Stefan krzyczał z drzewa "Chwila, Zdzisiek zaczekaj! Przecież bobry...!", jednocześnie próbując jak najszybciej zejść. Zeskoczył w ostatniej chwili, gdy Zdzichu z wiewiórczą furią żądzy orzechów rozpoczął ścinanie drzewa. Gdyby ktoś teraz zobaczył tą scenę pomyślałby, że jakaś futrzasta piła łańcuchowa nagle ożyła i dostała napędu rakietowego a teraz lata wokół drzewa. Szybkość jego ząbków chyba prawie dorównywała prędkości światła. Wtem drzewo zaczęło się przechylać i z wielkim hukiem przewróciło się na okno. Niestety wiewiórki nie przewidziały jednej rzeczy; drzewko to było trochę cięższe niż się spodziewali i kiedy upadło na okno zniszczyło także dosyć duży kawałek ściany. A mówiąc "duży kawałek ściany" chodzi o prawie całą ścianę włącznie z oknem.
-No i to jest kawał dobrej roboty! I co o tym sądzisz? Zrobiłem nam piękną dziurkę! - dumny z siebie Zdzisiu oglądał swe dzieło, a Stefan nadal zszokowany patrzył jak odpadają jeszcze cegły pozostałe po nie istniejącej już ścianie.
-Przecież... Ta ściana była... A teraz nie... A ty byłeś kosiarką... Jak?!? Zdzisiek! Normalne wiewiórki tak nie umieją!
-Serio? Nie wiedziałem...Ale w tej chwili liczy się tylko to, że możemy wejść do domu tej różowej pani i zabrać te orzechy. Co nie?
-No w sumie tak...
-Czyli nie ma się czym denerwować! Raz dwa zrobimy co trzeba i wracamy do domu.
-Dobrze... - Stefan dla uspokojenia zrobił kilka głębokich oddechów i wszedł razem z przyjacielem do domu.
Z wiewiórczą gracją przeskoczyli wielką kupę gruzu i znaleźli się w olbrzymim salonie gdzie wszystko było różowe. Nawet rybki w akwarium były w różnych odcieniach różu. Stefan i Zdzichu szybko schowali się pod kanapą aby przemyśleć strategię.
-Stefan, chyba trafiliśmy na jeden z tych domów bogatych staruszek. Ale nam się poszczęściło! Tutaj muszą być orzechy! Najpierw sprawdźmy może w tej misce na tym stoliku obok fotela, a potem w kuchni przeszukamy szafki, dobrze?
-Ok, tylko mam jakieś złe przeczucia... czy aby na pewno tu jest bezpiecznie?
-Oczywiście, że tak! Dopóki nie ma tej starej jesteśmy bezpieczni. A nawet jeśli nie, to możesz na mnie li... -wiewiór poczuł czyjś oddech na plecach - Stefan... Spójrz za mnie i powiedz mi czy to co przed chwilą poczułem to tylko podmuch wiatru letniego poranka o zapachu kociej karmy czy może coś innego?
Stefan odwrócił głowę i o mało nie zemdlał. Gdy Zdzisiek zobaczył, że oczy jego przyjaciela zrobiły się wielkości patelni, sam się odwrócił by upewnić się co tam jest. Zerknął. Przetarł oczy. Nadal jest. Znowu przetarł.
Przed wiewiórami stał kot. Duży, puszysty kot.

Znowu się rozpisałam... I tym razem postaram się jak najwcześniej napisać dalszy ciąg wydarzeń. To pa pa! Do zobaczenia! Idę spać bo zaziewam tu się na śmierc (w końcu za dwadzieścia minut północ)...
 Tenshi0406 :)

Komentarze