O.Z.S.M. Dywizja V – Rozdział okolicznościowy: Wielkanoc ~ Dzień 2, część 4

No i kończymy kolejny special! Długo to trwało, ale w końcu będziemy mogli nabrać rozpędu. Zdradzę Wam też, że u mnie prywatnie sporo się ostatnio dzieje... Trzymajcie za mnie kciuki <3

Miłych wrażeń przy rozdziale!


***

- Obżarłem się... - wyszeptał słabo Kiriłł powracając do swojej towarzyszki, jednak o dziwo jej tam nie zastał. - Wanny... ?!

- Spokoluz, jest tam – odezwał się wspaniały, melodyjny głos po prawej od niego. To Kleopatra siedziała na jednej z sąsiednich ławek i szkicowała jakąś mandalę. Ledwo uniosła wzrok i wdzięcznym gestem wskazała ręką jego zgubę rozmawiającą z Romanem na skraju polanki. Fakt, że jego ukochana była tak blisko sprawił, iż serce podskoczyło mu do gardła.

- C-c-cleo! G-gratulacje! - wykrztusił z siebie z trudem.

- A dziękuję, dziękuję. Trzeba przyznać, że trochę trudnawo było w tym roku. Katia ewidentnie dała do pieca – zmarszczyła na chwilę brwi, pomyślawszy o czymś. Wyglądała tak słodko!

- W zasadzie tobie też poszło nieźle, jak na ofiarę losu. Co prawda bez Wanny pewnie byś rady nie dał, ale i tak rokujesz jakieś minimalne nadzieje na potencjał – stwierdziła łaskawie, aby okazać istocie niższej swoją przychylność, po czym wróciła do swego szkicu.

- Och, Cleo... - wzruszył się Anglik, patrząc na nią z mieszanką podziwu i czułości. - Dzięki za twoje słowa, t-to... Tak wiele dla mnie znaczy – uśmiechnął się z wdzięcznością, natomiast jego rozmówczyni skwitowała to wyznanie jedynie jakimś obojętnym pomrukiem zza kurtyny kruczoczarnych włosów.

  TAK! Został pochwalony przez Kleopatrę!!! Jego miłość na zawsze z pewnością była pełna podziwu dla jego umiejętności i hartu ducha, więc zaskarbił sobie już część jej względów! Z tak dobrze rokującymi postępami zdobycie jej jest jedynie kwestią czasu!

  Uszczęśliwiony chłopak utonął w swoich rozważaniach na baaardzo długi moment, tymczasem...

***

- O, Wanny... - sapnął cichym, męskim głosem Roman, kiedy zobaczył ją stojącą przed nim. Siedział sobie właśnie oparty o drzewo i wszystko go bolało. Czuł się z grubsza jak rozjechany przez kombajn. Z całego tego cierpienia nie zwrócił nawet uwagi, że użył zdrobnienia jej imienia, a nie byli sobie tak bliscy. Wszyscy nazywali ją w ten sposób, a więc i jemu zwyczajnie chyba zaczynało zapadać w pamięć.

  Wanda słysząc jego powitanie złapała mocno tchu, a na jej policzkach wykwitły rumieńce. To już ten poziom zażyłości?! Roman pieszczotliwie się do niej zwraca... ! Chociaż moment, zasadniczo wszyscy to robią... Ale może jednak... ? Ten chłopak nigdy nie zwracał się do niej w ten sposób.

  Ciężko mu było podnosić głowę, ale wpatrzył się w nią, żeby nie być niegrzecznym.

- Co tam? - zagaił wyraźnie widząc, że miała do niego jakąś sprawę.

- A-ach, ja... - zająknęła się cała zaczerwieniona – pomyślałam, że może mogę ci jakoś pomóc...? Jesteś, cóż... W bardzo kiepskim stanie. Jeśli mogłabym coś zrobić...

- Nie, jest spoko, nie musisz się przej... - już zabrał się za odpowiadanie z uśmiechem tej miłej dziewczynie, która trochę wzruszyła go swoją troską, kiedy poczuł mocne, tępe uderzenie bólu w potylicę. - Ech...

- Roman?! - krzyknęła zaalarmowana, na co się skrzywił. Dźwięk wwiercił mu się w czaszkę jak młot pneumatyczny.

  Nie lubił okazywać słabości, a zwłaszcza przed dziewczynami, ale musiał przyznać, że w tym momencie był po prostu żałosny, jakkolwiek go to wkurzało.

- Spoko, spoko, żyję... Właściwie to jeśli mogłabyś mi przynieść trochę lodu na głowę to byłbym zobowiązany, bo skończył mi się już... - wyrzęził z trudem, w ten sposób wstydliwie przyznając się do porażki przed samym sobą.

- Mm, pewnie! J-już lecę! - odparła z mocą, biegnąc po lód.

  Wbrew sobie jakby się uśmiechnął, mimo że był to uśmiech kwaśny i krzywy.

  Jaka życzliwa dziewczyna...

***

  Wieczorem zarządzono wielkie sprzątanie terenu po zabawie, a w międzyczasie paru delikwentów atakujących ludzi wodą wtrącono do aresztu Katii. Na jednym z nierozebranych jeszcze kawałków trybun siedzieli sobie Cyril i Wanda.

- Ło matko, jaki to był intensywny czas... - mruknął blondyn.

- Cóż, nie ma się co dziwić, w końcu Wielkanoc jest u nas jednym z najhuczniej obchodzonych świąt – odparła jego towarzyszka, wpatrzona w księżyc. - Tak sobie zresztą myślę, Cyril... Może i jesteśmy mało decyzyjną, bardziej wykonawczą dywizją w Organizacji, ale nasze tradycje i klimat... To wszystko jest naprawdę wyjątkowe. Czasem bywa bardzo ciężko, wiadomo. Jesteśmy lekarzami... Ale chyba nie ma innego miejsca na Ziemi, w którym chciałabym być – uśmiechnęła się, poprawiając włosy targane lekko przez wiatr.

- O takiej porze często się zbiera na refleksje, co nie? - odparł z uśmiechem, powoli kładąc się na plecach i patrząc w gwiazdy z rękoma pod głową. Nie była to co prawda w tym miejscu wygodna pozycja, ale stwierdził, że ten fakt go nie powstrzyma. - Jest coś w powietrzu, atmosferze zapadającej nocy... - odetchnął głośno. - To co tu się wyprawia to zupełny odpał na jawie. Nadal często czuję się przerażony ogromem i osobliwością tego wszystkiego... Ale masz rację, Wanny. Ja też nie chciałbym być nigdzie indziej.

  I tak mijały im ostatnie chwile drugiego dnia Wielkanocy w Dywizji Piątej... A przynajmniej do momentu, gdy faceci demontujący zabudowania kazali im zejść w końcu z trybun.


Niestety nie mam jeszcze przygotowanych kolejnych rozdziałów, nie wiem więc na razie, kiedy znów ruszymy. Postaram się jak najszybciej, tymczasem zapraszam do przeczytania nowych publikacji na moim prywatnym blogu. O wszystkim na bieżąco dowiecie się na moim Twitterze i Fanpage'u, do których linki są na Narnii.

Kocham Was,

Wasza Constabla

Komentarze